lip 25 2017

Mindfulness


Komentarze: 0

I dzień w szpitalu. Popołudnie.

Trzeba dokładnie przeczytać i wypełnić ankietę przed zabiegiem. Jest obszerna, ale warto podejść do niej rzetelnie. Pytają w niej o stan zdrowia, przebyte operacje i poważne choroby, przyjmowane leki itp. W innej sytuacji obniżyłabym sobie trochę wagę a podciągnęłabym wzrost, ale tutaj wolałam nie ryzykować za słabej dawki znieczulenia i podałam stan faktyczny. Ankieta szczegółowo objaśnia, czym się charakteryzują różne rodzaje znieczulenia. Można zasugerować preferowany rodzaj, ale i tak ostateczną decyzję podejmuje anestezjolog.

     Cytuję ze szpitalnej ankiety: "Nam anestezjologom nie chodzi tylko o to, żeby Państwo przespali zabieg, ale żeby go Państwo przeżyli". Moja Przyjaciółka skomentowała to tak: "Nie czytałaś w <<Charakterach>> o mindfulness? To trening uważności. Każdą chwilę swojego życia masz przeżywać świadomie". Operację też?!- pomyślałam ze zgrozą. Śmieszki-heszki, ale kiedy człowiek już leży w białej sali, to gotów uwierzyć, że zgodnie z tym mindfulness, może zostać pozbawiony znieczulenia. Dalsza część ankiety podoba mi się bardziej: "24 godziny po operacji nie wolno Państwu wykonywać niebezpiecznych czynności (m.in. przygotowywanie posiłków)". Skoro gotowanie jest niebezpieczne, myślę, że te 24 godziny można by nieco przedłużyć, np. na 24 dni. W każdym razie lepiej nie ryzykować i zostawić pracę w kuchni innym. Pomyślałam o moim kursie gotowania, który rozpoczęłam kilka tygodni temu, a który zgodnie z dyrektywami unijnymi muszę zakończyć do 31 października. Tylko… kto mnie będzie na niego woził i czy z wysokości wózka dosięgnę blatu i wszystkich narzędzi w Szkole Szarlotka-Pychotka? A może po operacji szybko stanę na nogi? Ale jak ustoję przez osiem godzin warsztatów? Projekt unijny, dania wykwintne, nie tanie, fachowcy wysokiej klasy, pełne wyposażenie, a do tego wszystko za darmo, więc i pewnie groźne sankcje za rezygnację są przewidziane. Milion euro, trybunał w Strassburgu, a może i brexit...

     Moje katastroficzne rozważania przerywają współlokatorki: pani Zosia, pani Krysia i pani Stasia. Są miłe, niestety mocno schorowane, bardzo gadatliwe. Lubię starszych ludzi. W dzieciństwie spędzałam mnóstwo czasu z Dziadkami, których kochałam nad życie i pewnie stąd ta sympatia do osób po 70-tce. Ale 70-tka 70-tce nierówna. Jak się okazało, wszystkie trzy panie są mniej więcej w jednym wieku, ale na oko jedna zachowaniem, barwą głosu i ogólnie całą swoją aparycją wygląda na góra 60-tkę, druga faktycznie na 70-tkę, ale trzecia to już zaawansowana 80-tka. Od czego to zależy- myślę. I jak ja będę wyglądać w ich wieku? Pogoda ducha, podejście do życia, geny, doświadczenia życiowe, praca, którą się przez lata wykonywało, status majątkowy, odżywianie, rodzina,... pewnie wszystkie te czynniki po trosze.

     Zenon załatwił mi krokiety z baru na dole, bo na dzisiejszy obiad należała mi się tylko zupa, i pojechał do domu. A właściwie załatwiać masę spraw, które się piętrzą po jego niedawnym powrocie zza granicy na ojczyzny łono. Smutno mi się zrobiło, kiedy wyszedł. Dopadła mnie jakaś nagła reminiscencja z pobytu w szpitalu sprzed dwudziestu kilku lat- ja taka mała, szpital taki ogromny, zapach leków taki mdlący, atmosfera taka straszna, ja taka samotna, i niespodziewanie zachciało mi się płakać.

- Już trzeci raz robią mi endoprotezę, w tym drugi na to samo biodro. Przewróciłam się, kiedy układałam zakupy w lodówce i trach! po endoprotezie.

- To tak jak ja!

- A ja mam gorzej. Oprócz endoprotezy jeszcze kolano roztrzaskałam.

Zaczęło się: licytacja na choroby. – pomyślałam z irytacją - Wygrywa ten, kto ma gorzej.

- Jeszcze żeby miał się kto mną zająć. Pani to ma córkę, widziałam, taka fajna, troskliwa. Pani- męża, a młodziutka pani (tu spojrzenie na mnie)- męża czy chłopaka. A ja nikogo. Samiuteńkam w mieszkaniu. Mąż zmarł osiemnaście lat temu, ale nie ma dnia, żebym po nim nie płakała. – w oczach pani Stasi faktycznie zabłyszczały łzy.

- Mój zmarł w zeszłym roku. – zwierzyła się pani Zosia.

Czyli inni mają gorzej- zawstydziłam się w duchu i ze współczuciem przysłuchiwałam się rozmowie dwóch starszych pań. Pani Krysia tymczasem drzemała.

- O, to się przynajmniej pani nacieszyła mężem.

- A pani mogła wyjść za mąż drugi raz. Co to jest 50-tka, jeszcze młoda pani była. – odparowała pani Zosia.

- A gdzie tam. W hucie szkła musiałam zasuwać za parę groszy. I syna chorego miałam. Zmarł w zeszłym roku. Boże! – pani Stasia już naprawdę płakała.

- Mój dziesięć lat temu zmarł. Tak nagle. – odpowiedziała na to pani Zosia.

Teraz zawstydziłam się podwójnie. Zachciało mi się jeszcze bardziej płakać, ale teraz już nie nad swoim losem. Czując, że nie wytrzymam dłużej, że tematyka rozmowy jest za trudna, a nie mogąc przestać słuchać, postanowiłam włączyć się do dyskusji i skierować ją w nieco inną stronę. Próbowałam na różne sposoby, kiedy jednak okazało się, że temat zmarłych mężów jest niewyczerpany, a potrzeba rozmawiania o nich bardzo duża, zagadnęłam:

- O, to musiały mieć panie wspaniałych mężów.

Pani Zosia się ożywiła:

- A tak, tak. Był marynarzem. To była piękna miłość. Życzę ci takiej. Dla niego wyjechałam z Mazur na Dolny Śląsk i zostawiłam takiego młodego oficera. Do dziś, jak o tym pomyślę, to żal mi chłopaka. Był taki zakochany we mnie. Odnalazł mnie po pół roku i przyjechał tu za mną. Ale ja byłam już wtedy mężatką. Ponad pięćdziesiąt lat z moim mężem szczęśliwie przeżyłam.

W duchu zrobiło mi się żal biednego oficera. W filmach nikt się nie zastanawia nad losem porzuconych. A w komediach romantycznych, żeby oszczędzić widzom takich dylematów, tych porzuconych czyni się czarnymi charakterami. Wtedy widz ma niezmąconą radość triumfu PRAWDZIWEJ miłości nad niby-zdawało-mi-się-dopóki-cię-nie-poznał/-am/-em-miłością. A w życiu? No cóż, kiedyś boleśnie doświadczyłam roli tej, która musi poświęcić się, żeby ktoś był z kimś innym szczęśliwy.

- Ja też miałam dobrego męża- pani Stasia przerwała moje rozmyślania - To znaczy ideałem to on nie był, nie. No bo takich nie ma. I miłości idealnej też nie ma. Ale jak to mówią: z chłopem źle, ale bez chłopa jeszcze gorzej.

- O, to musiała być prawdziwa miłość. - westchnęłam.

- Oczywiście, że tak. - zapewniła z zapałem pani Stasia. A po chwili załkała - Bez męża to kobieta nic nie warta.

Czyli całe moje dotychczasowe 31-letnie życie nie miało najmniejszego sensu?! Nie wiedziałam, czy dla poprawy samopoczucia zadzwonić do Zenona i zażądać natychmiastowo ślubu online (ponoć już takie się odbywają, gdzieś tam w świecie), czy zawołać siostrę i poprosić o środek nasenny, albo rozweselający. A może od razu Pavulon...

pacjentka   
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz