lip 25 2017

Przyjęcie Pacjentki


Komentarze: 0

I dzień w szpitalu. Przedpołudnie

Jeśli szpital nie jest zadłużony, pielęgniarki nie strajkują (patrząc na ich pensje, wcale się nie dziwię), albo na dachu budynku nie wylądowało UFO, należy udać się do Izby Przyjęć. Po gradobiciu pytań, można spokojnie iść na oddział. Czasami uda się porozmawiać z lekarzem, ale formalności i tak załatwia się w dyżurce pielęgniarek, które całą rozmowę przypieczętowują wbiciem welonu (fachowo kaniuli dożylnej). Trzeba mieć ze sobą piżamkę, potrzebne kosmetyki, ręcznik, kubeczek, sztućce(!), wodę i coś do jedzenia, bo różnie to bywa z systemem żywienia nowo przyjętych pacjentów. Siostra wskazuje łóżko, na którym można się położyć, i już można poczuć się jak w domu. Jedyne badanie, które kazano mi wykonać przed jutrzejszym zabiegiem na hallux valgus było RTG płuc.

     ... wtem naszym oczom ukazał się SZPITAL. Od razu zrobiło mi się słabo. Dokonaliśmy wyczynu zaparkowania samochodu na niewielkim placu i ruszyliśmy w stronę wejścia. Jakaś życzliwa starsza pani widząc nasze zagubienie, grzecznie zapytała:

- Jaki oddział?

- Położniczy.

Nie wiem, dlaczego Zenon (spadek po zacnym dziadku)  tak odpowiedział, sam był zaskoczony. Może na zasadzie skojarzenia: położniczy od <<położyć się, leżeć>>. Nie sprostowałam pomyłki mojego narzeczonego, przecież w recepcji nam powiedzą, gdzie mamy iść. A w recepcji... Szok, gość udzielający informacji rozmawiając z nami, skracał sobie paznokcie sporą metalową obcinaczką, czemu towarzyszył specyficzny dźwięk.

- Szkoda, że nie u nóg! - krzyknął wnerwiony Zenon, kiedy odchodziliśmy już od pulpitu. A ja uspokajająco złapałam go za ramię. Lepiej nie drażnić personelu.

- Bądź miły - syknęłam - bo jeszcze gotowi obciąć mi nogi.

     Ortopedia - ostatnie piętro. Wyobrażałam sobie nowoczesny szpital, chyba ze względu na prestiż, jakim, miejmy nadzieję słusznie, cieszą się pracujący tu specjaliści. Jednak z nowoczesnością budynek niewiele miał wspólnego. Wytarta posadzka we wzory przypominające mi radzieckie gwiazdy, a winda? - czasowo nieczynna. Może to i lepiej, jak wejdę na ostatnie piętro, uspokoję trochę nerwy. A przy okazji nacieszę się zdolnością chodzenia, która jutro już nie będzie taka oczywista. Docieramy na górę, wchodzimy na oddział. I co się okazuje? Możliwe, że operacja się nie odbędzie, bo... NFZ cofnął szpitalowi fundusze.

- W połowie roku?! Limit się wyczerpał? - rzucam w eter - To co ja mam robić? - teraz zwracam się już konkretnie do pielęgniarki.

- Proszę czekać na ordynatora.

I zaczęło się... Dwie godziny, podczas których zdążyłam pożalić się dwóm przyjaciółkom na moją smutną sytuację przez Facebook, pokłócić się z Zenonem, zostać wyproszoną z gabinetu lekarskiego podczas odprawy, stracić całą pewność siebie, rozpłakać się nad swoją sierotowatością, bo po tym incydencie nie miałam już odwagi zaczepić spieszącego gdzieś ordynatora. Trzy razy nas mijał. Trzy! Przeklinałam w myślach moje dobre wychowanie, które nie pozwalało przeszkodzić mu w drodze do chorych i na operację. To czekaj sobie, sierotko... Kiedy zalana łzami i wsparta zapewnieniami Zenona: "Zarobię na twoją operację, prywatnie sobie zrobisz, bez łaski. Pojadę do tej Belgii na jabłka", zaczęłam kierować się ku wyjściu, pojawił się ordynator. Dobra, idę! Najwyżej mnie zrypie.

Nie zrypał.

- Fakt, fundusze na operacje się skończyły, ale to nic, w ramach wyjątku zrobimy pani tę operację.

Uff, dobry człowiek. I używa "tę" w bierniku. Rok czekałam na ten zabieg, ustawiłam wszystko tak, żeby odbył się w wakacje, dobrowolnie rezygnując z miesiąca urlopu (mogę sobie nałożyć dwa medale na szyję: dla najbardziej ofiarnego pracownika roku oraz dla idiotki, której poświęcenia i tak nikt nie doceni). Czyli jednak będę krojona w ustalonym terminie. A to już jutro- na chwilę zamarłam, zaciskając w dłoniach wypchany wszystkim, co niezbędne plecak.

     Na izbie przyjęć nasłuchałam się, jaka to jestem odważna-nierozważna, że operuję dwie nogi na raz, jak to boli i jakie są skutki uboczne. Później już na oddziale w dyżurce pielęgniarek wypełniłam ankietę, w której zaznaczyłam między innymi, kogo powiadomić o mojej ewentualnej śmierci. W końcu dostałam własne łóżko na kółkach na najbliższe dwie noce w sali z 3-osobowym towarzystwem.

Za drzwiami usłyszałam strzępy rozmowy i odpowiedź ordynatora:

- A kto tu, kurwa, rządzi?

Właśnie bardzo dobitnie rozwiał wątpliwości co do tego, czy moja jutrzejsza operacja się odbędzie.

pacjentka   
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz